P O R A N E K
Wczesnym rankiem kiedy świta
I noc z wolna ustępuje
Tarcza słońca jeszcze skryta
Z horyzontem się mocuje
Brzask do świtu się przytula
Cienie mroku zaraz skosi
Ogromna czerwona kula
Z widnokręgu się podnosi
Mgiełka jak cukrowa wata
Opadając trawę zrasza
Rozbudzona brać skrzydlata
Narodziny dnia ogłasza
Mrok i szarość szybko znika
Zewsząd słychać dźwięczne głosy
Pajęczyna jak osika
Trzęsie się z nadmiaru rosy
Kropla rosy barwą tęczy
Rozszczepiła pierwszy promień
Zaraz słońce ją zamęczy
I nie będzie śladu po niej
Chłód poranka pachnie świeży
I przyroda już nie drzemie
Słońce coraz wyżej bieży
Promieniami głaszcząc ziemię
Już poranek ustępuje
Nadchodzi następna pora
Dzień pełnię władzy przejmuje
I będzie trwać do wieczora
A gdy ziemia wokół osi
Dookoła się obróci
Noc poranek będzie prosił
Aby znowu dzień powrócił
Tadeusz Łuczuk
WIOSNA w SADZIE
Stań przy oknie moja miła
Pochyl nieco głowę
Spójrz jak wiosna ukwieciła
Drzewa owocowe
Mała wiśnia śnieżnobiałą
Koroną rozkwita
I gałązką w kwiecie całą
Z innymi się wita
Kwiaty swe brzoskwinia młoda
Liśćmi osłoniła
Aby kapryśna przyroda
Płatków nie zmroziła
Obok nich jabłonka
W liściastej oprawie
Część jej kwiatów w pąkach
Reszta już na trawie
A w różowych kwiatach śliwy
Co stoi przy płocie
Uwija się trzmiel złośliwy
Przy swojej robocie
Nieco niżej agrest złoty
Kolcami odstrasza
Lecz do kwiatowej roboty
Owady zaprasza
Na czereśni mimo chłodu
Już owoce rosną
Chodź pójdziemy do ogrodu
Nacieszyć się wiosną
Tadeusz Łuczuk
S P A C E R
Dziś wieczór taki gwiaździsty
Chodźmy na spacer we dwoje
Zobaczysz jak kolor złocisty
Z zielenią wygrywa boje
Pójdziemy przez park gdzie już liście
Pożółkłe i suche prawie
Gdy wietrzyk zawieje spadają rzęsiście
I tworzą dywany na trawie
Przejdziemy się brzegiem nad wodą
Gdzie rosną kasztany, topole
I czuć się będziemy związani z przyrodą
Jakbyśmy popadli w niewolę
Rozmawiać będziemy o łąkach i drzewach
Ty powiesz że lata ci szkoda
I słońca co z rana już mocno przygrzewa
Że dziś jest tak piękna pogoda
Rozmowę nam przerwie kół stukot miarowy
Co echem rozchodzi się wszędzie
To pociąg przejedzie przez most kolejowy
I zniknie i cisza znów będzie
I tak iść będziemy w tę jesień o zmroku
Oboje w ramiona wtuleni
Przekonasz się sama że ta pora roku
Podobna do życia jesieni
Wrócimy do domu po pięknym spacerze
A jutro znów chyba pójdziemy
Bo jesień przyrodę inaczej ubierze
I my z nią złączeni będziemy
Tadeusz Łuczuk
NAD BARYCZĄ
Na krańcach Śląska Dolnego
Leży region rolniczy
Nieco w dole – dlatego
Zwie się ‘’Doliną Baryczy’’
Rzeka toczy swe wody
Przez łąki i moczary
Dzikie leśne ogrody
Mokradła i szuwary
Na brzegach drzewa stare
Ku sobie pochylone
Gałęzią i konarem
Niby w uścisku splecione
Bogata fauna i flora
Cieszy uszy i oczy
Od rana do wieczora
Słychać koncert uroczy
Mnóstwo ryb w rzece pływa
Tam szczupak króluje
Opodal czapla siwa
Z wędkarzem konkuruje
Bociany swoim stąpaniem
Zielone żaby płoszą
I radosnym klekotaniem
Udany połów głoszą
Kormoran na gałęzi
Zdobyczy wypatruje
A rodzina łabędzi
Dostojnie wodę pruje
Dzika kaczka krzyżówka
Wiedzie młode kaczęta
Ich życiowa wędrówka
Jest już rozpoczęta
Kto chce się przyjrzeć przyrodzie
I śpiewem ptaków raczyć
To przy ładnej pogodzie
Może to wszystko zobaczyć
Tadeusz Łuczuk
UROCZY ZAKĄTEK
Na terenie gdzie Barycz wody swoje toczy
O którym się mówi – Zakątek Uroczy
Wśród przybrzeżnych zarośli bagien i szuwarów
Rozciąga się prawdziwa kraina komarów
Jeśli tu zabłądzi rybak czy myśliwy
Uchodzi czym prędzej – często ledwo żywy
A bydło rogate i leśna zwierzyna
Chroni się przed nimi w niedostępnych trzcinach
Przyroda tu w nadmiarze owady wygarnia
Można by powiedzieć – istna wylęgarnia
W tej ciepłej wilgoci mnożą się bez miary
Jest ich tutaj mnóstwo – nieprzebrane chmary
Atakują z prawa z lewa i z ukosa
Pchają się do oczu i włażą do nosa
Bzykają złowrogo niczym krwawe zbiry
Wiecznie wygłodniałe te małe wampiry
One za krwi kroplę za cenę ukłucia
Gotowe są ginąć i leżeć bez czucia
Takie poświęcenie wymaga szacunku
A wszystko dla istnienia swojego gatunku
Od wieków trwa walka o życie w przyrodzie
Natura nie pozwala zapomnieć o głodzie
Więc choć dokuczają i w Piątek i Świątek
Jest to bez wątpienia uroczy zakątek
Tadeusz Łuczuk
M U S Z E L K A
Moja pamiątka znad morza
Mała muszelka perłowa
Niczym spiralna obroża
Na szklanej półce się chowa.
Codziennie szukam jej wzrokiem
I znam jej wszystkie odcienie
One raz zdobią ją smokiem
To znowu palą płomieniem .
Widzę w niej spacer po plaży
Z młodziutka żonką przy boku
Gdym mocząc nogi zamarzył
By razem być tu -co roku .
Potem już razem z rodziną
Bo PanBóg córką obdarzył
Patrzyłem jak fale płyną
Jak dziecko ''słoneczko smaży''
A teraz widzę jak w morzu
Kąpie się wnuczek-ANDRZEJEK
A obok babcia-w podłożu
Szuka perłowych muszelek
Codziennie szukam muszelki
Spoglądam na nią bez słowa
I jej spiralnej pętelki
Słucham- bo to jej mowa
T. Łuczuk
PRZEMIJANIE
Cykl przemijania ma swój urok
Przynosi zmiany - coś nowego
Słońce ustąpi miejsca chmurom
Noc jest pomostem dnia drugiego.
Wszystko co piękne szybko mija
Po ładnych dniach nastają szare
Młodość także szybko przemija
Gdy lata pędzą ponad miarę
I tak od dawna rok za rokiem
Wiosna stare na nowe zmieni
A lato znowu szybkim krokiem
Pomaszeruje do jesieni.
Wszystko związane jest z przyrodą
Odchodzi tak jak pory roku
Życie ma ścisły związek z wodą
I w proch obraca się po zmroku.
Lecz stwórca tak świat zaplanował
Ażeby życie trwało wiecznie
I z prochu znów je odbudował
Nieodwołalnie- ostatecznie
Wciąż przemijają pokolenia
Epoki- wieki- całe lata
A przyroda cyklu nie zmienia
Już od początku świata
T. Łuczuk
STARA JABŁOŃ
Przy płocie jabłoń sękata
Samotnie stoi schylona
Okaleczona garbata
Bagażem lat przywalona.
Spękana stara kora
Odkrywa konary spróchniale.
Podobne jest do potwora
Drzewo niegdyś wspaniale.
Kiedyś ktoś małą jabłonkę
zasadził w swoim ogrodzie
Hołubił przycinał koronkę
I pielęgnował co dzien.
Rosła- cieszyła oko
Z każdym rokiem mężniała
Korzenie wrosły głęboko
I dumnie samotnie stała.
Wiosna ubrała ja kwieciem
Grzały słońca promienie
A owoc dojrzały na jesień
Zachwycał podniebienie
I wiele latek minęło
A ona ciągle rodziła
Aż z czasem wszystko stanęło
I starość ja dogoniła
Minął okres płodności
Jabłek już się nie zrywa
Odeszły lata świetności
Jabłoń już dogorywa
Mocno dokucza jej zima
Gorące lato doskwiera
Spróchniała ledwo się trzyma
Ale nie chce umierać.
A może młodość wróci
I oszuka przyrodę
Nie- ona się przewróci
A na niej wyrosną młode.
Tadeusz Łuczuk
ULEWA
Na dworze leje deszcz, szaruga
Nie widać psa z kulawą nogą
Uliczna lampa w deszczu mruga
Nikt nie przejeżdża pustą drogą
W ciemnościach chmury ołowiane
Leją na ziemię wody strugi
Suną powoli wiatrem gnane
Brzuchate, groźne jak maczugi
Woda deszczowa z dachu spływa
Szumi, chlupocze jak w jeziorze
Na strychu mysza się ukrywa
Ze strachu ruszyć się nie może
Wiatr hula między konarami
Wygina je na różne strony
Zmoczony ptak swymi skrzydłami
Trzepoce, macha jak szalony
Ulewa kłuje jego ciało
Przeszywa wiatrem aż do kości
Nagle błysnęło coś, zagrzmiało
To piorun na niebie zagościł
Na chwilę błysk rozświetla chmury
Złowrogi huk potęgę głosi
Wyrwane drzewo pniem do góry
Leżąc, o litość niebo prosi
I znowu świst i szum żywiołu
Przyrodę rzuca na kolana
Wichura z ulewą pospołu
Będą tańczyły aż do rana
T. Łuczuk
DZIONEK
Dzień zawsze zmierzchem żywot kończy
A gdy przekroczy próg zenitu
Skrywa zamiary w ,,swej opończy ''
By wygrać z nocą blaskiem świtu
Horyzont kryją rzadkie chmury
Słońce dobiega kresu drogi
Znikając zmienia się w ponury
I ciemniejący kształt pożogi
Wieczorny wiatr przygina trawy
Szary mrok ku ciemności kroczy
Noc zżera dzień-zachodem krwawy
Dostając ognistych wybroczyn
Księżyc co chwilę ,,okiem łypie''
-Na to bóg wiatru mu pozwala-
W ciemności garścią gwiazdy sypie
Jak gdyby nockę z dzionkiem scalał
Gęstnieje mrok - a po północy
Nastąpi nocne przesilenie
Ciemność już niema takiej mocy
Aby powstrzymać rozwidnienie.
T. Łuczuk
UPAŁ
Słońce bez żadnej przeszkody
Sunie do swego zenitu
Pora upalnej pogody
W południe dosięgnie szczytu
Wtedy grzeje jak szalone
Istny żar się z nieba leje
Rośliny zwiędłe spragnione
Grzeją gorące promienie
Upał wszelakie uprawy
Zdaje się- w popiół zamieni
A wysuszone zżółkłe trawy
Resztki życia chronią w ziemi
Drzewa swe liście skręcają
By nie tracić cennej wody
Ptaki dzioby otwierając
Próbują zażyć ochłody
Powietrze rozgrzane parzy
Niczym węgiel rozrzażony
Gorączka smaga po twarzy
Drażni skórę z każdej strony
Nawet cień jest dziwnie krótki
I nie chroni przed udarem
Będzie mieć uboczne skutki
Kto często igra ze skwarem
Wieczorem słońce pomału
Przechyli się do zachodu
Noc zgasi źródło upału
I przyniesie trochę chłodu.
T. Łuczuk
JESIEŃ
Szybko uciekło ciepłe lato
Złocista jesień puka do drzwi
Odbierze kolor polnym kwiatom
Przyniesie słotne szare dni
Słoneczne dzionki coraz krótsze
Wieczory nadchodzą szybciutko
Chłodny poranek w białym futrze
Pozwala mgle opaść na krótko
Na polach zrobiło się pusto
Zniknęły łany zbóż i snopki
Wycięto zagony z kapustą
Powoli kończą się wykopki
Na łąkach już pożółkła trawa
I zaorane są ścierniska
W kopcach bydlęca kiśnie strawa
I siwy dym na kartofliskach
Soczysta zieleń ustępuje
Wiatr zapach mokrej ziemi niesie
Klucz dzikich gęsi odlatuje
Nadeszła piękna pora -jesień.
T. Łuczuk
Z I M A
Chłodny poranek oszronił trawę
Zimny wiatr zawiał z północy
Drzewa zieloną zgubiły oprawę
To zima przybyła w nocy
Ciągnie za sobą sanie
Na długich śnieżnych powrozach
A wokół niej tańczy zamieć
Do pary ma dziadka mroza
Za nim wiatrzysko mrożne
Gna rozwścieczoną śnieżycę
I ogromniaste chmury, groźne
Ubrane w białą spódnicę
I dalej na swymkoniu siwym
Ciągnie ten korowód mroźny
Tu dmuchnie mrozem prawdziwym
Tam śniegiem z wiatrem groźnym
Ze swoim bagażem przykrości
Na kilka miesięcy zostanie
I z krótkich dni radości
Zbuduje dla siebie mieszkanie
I będzie mieszkać dopóty
Aż wiosna nabierze urody
A przegra gdy minie luty
Bo taki jest urok przyrody
T. Łuczuk
P R Z E D W I O Ś N I E
Przyroda do życia się budzi
Po okresie uśpienia
Zima jeszcze marudzi
W nocy szuka schronienia
Świt rozbrzmiewa głosami
Wstaje nowy dzionek
Wysoko nad łąkami
Zawisł zbudzony skowronek
Coraz wyżej się wzbija
Ze swym śpiewem radosnym
Ogłasza ,że zima przemija
Zwiastuje nadejście wiosny
Ze snu budzi się łąka
Ubrana w nową trawę
Misterne sieci pająka
Chwytają owady niemrawe
Weselej szumią drzewa
Cieplejszy wietrzyk wieje
Pąki widać na krzewach
Coś z przyrodą się dzieje
Słońce mocniej przypieka
Budzą się kretowiska
Ptaki wracają z daleka
Wiosna, wiosna już bliska
T. Łuczuk
N O C K S I Ę Ż Y C O W A
Płynie po niebie wolniutko
Srebrzysta tarcza księżyca
I między chmurami- na krótko-
Siwą poświatę przemyca
Penetruje swym blaskiem
Zakątki niedostępne
Przykryte nocy kaskiem
Ciemne i posępne
Srebrzysto-blade promyki
Odbija w kroplach rosy
Migają niczym świetliki
Tworząc anielskie włosy
Wtem chmura tarczę przesłania
Ciemność objęła władzę
Po chwili znów się wyłania
Strącając mroczną sadzę
Posrebrza liście na drzewach
Snuje się po trawnikach
Zapach nocy wylewa
Ze swego flakonika
Trąca uśpione kwiaty
Chłodem swego promienia
I tak świecąc na raty
Obrazy nocy zmienia
Na przemian noc i poświata
Będą rządzić tej nocy
Aż ranek- swego brata-
Zawezwie do pomocy
T.Łuczuk
I D Z I E Z I M A
Gdy jesień dni swoje skraca
Deszcze w śniegi zamienia
To znak ,że zima wraca
Pora roku się zmienia
Rankiem przymrozek siwy
Układa wzory na drzewach
A nocny chłód przenikliwy
Strąca igły z modrzewia
Szare zmarznięte liście
Nie chronią już gałęzi
Wiszą jak martwe kiście
Na lodowej uwięzi
Dąb co góruje nad borem
Patrzy na srebrne brzozy
A one swą cienką korę
Też szykują na mrozy
Wicher śnieżną pieśń nuci
Gra na igiełkach sosny
I z ciszą lasu się kłóci
O panowanie do wiosny
Leśne dukty- ostępy
Szarą szatę przybrały
-Na gościnne występy
Zaprasza zimę las cały
T .Łuczuk
Z A O K N E M
Za oknem zima , po długim wieczorze
Mija noc , coraz widniej robi się na dworze
Świt szybko rozwiewa resztki mroźnej nocy
Głodne ptaszęta wszędzie szukają pomocy
Na parapet sfrunął ptaszek kolorowy
Rozgląda się wokoło ,zręcznym ruchem głowy
Zaczyna dziobać w szybę- czyżby to pukanie
Wróżyło domownikom na dzisiaj spotkanie
Bo kiedy na parapet mały ptaszek siada
Niechybnie będą goście- przysłowie powiada
Ale on się przysłowiem wcale nie przejmuje
Teraz dziobie futrynę , coś tam wydrapuje
Widać ,że parapet jest mu dobrze znany
I w tym miejscu był często kaszką dokarmiany
Nagle spojrzał w szybę , główką łuk zatoczył
I dojrzał za firanką duże czarne oczy
Potem uszy, wąsy, duży grzbiet i ogon
Zrazu to stworzenie przejęło go trwogą
I już miał odlecieć ,gdy olśnienia doznał
Bo w tym dziwnym stworzeniu kota,,Mruczka ‘ poznał
On mu krzywdy nie zrobi ileż to już razy
Jedli wspólnie kaszę z miski gospodarzy
Kot się podniósł ,zjeżył ,jakby się wystraszył
Bo poczuł w swoim nosie miły zapach kaszy
To gospodyni z miską okienko uchyla
Podsuwa ją ptaszkowi, o szczęśliwa chwila
Teraz będzie dziobał i łykał do woli
Kot też się poruszył, zbliża się powoli
Zanurzył wąsy w kaszy, ptaszek także dziobie
Ten mruczy, tamten kwili, zajadają sobie
A za firanką człowiek patrzy na przyrodę
-O ,znowu ciężkie chmury wróżą niepogodę-
Trzeba zamykać okno, kasza już zjedzona
Ptaszek dziobek wyciera o pióra ogona
Rozkłada swe skrzydełka, w powietrze wzlatuje
I zataczając koło za kaszkę dziękuje
A za oknem już dzionek kolejny przemija
I długi wieczór mrokiem światło dnia dobija
Znów mroźna noc objęła w posiadanie ziemię
A gdzie jest mały ptaszek?- w ciepłym gniazdku drzemie
T. Łuczuk
S Z T O R M
Nad morskim horyzontem chmury
Moczą swe brzuchy w słonej wodzie
Pomruk złowrogi i ponury
Głosi ,że oto sztorm nadchodzi
Groźny huk przeszywa trwogą
Świst powietrza kłuje uszy
Zda się ,że te siły mogą
Najtwardsze przeszkody skruszyć
Wicher wieje jak szalony
Wyrywa przybrzeżne drzewa
Kręci piaskiem w różne strony
Towarzyszy mu ulewa
Krople soli wiatrem gnane
Potęgują zapach słony
Wirują jak opętane
Tworząc gęstej mgły zasłony
Ogromne grzywiaste fale
Uderzając rzeźbią brzegi
A piana białym woalem
Okrywa je niczym śniegi
Błyskawica niebo pruje
Kryjąc się w chmurnej pościeli
Żywioł siłę demonstruje
W zamęcie słonej kipieli…
T. Łuczuk
P A R K ?
Wiekowe drzewa – topole
Nad cmentarzyskiem szumią
To co się stało- na dole
Do dziś zrozumieć nie umią
Decyzją „ krasnych” niedowiarków
I wykonawców – bezbożników
Zrobiono „ azyl” na kształt parku
Dla „ zabaw” starszych i młodzików
Gdzie się podziały pomniki
Rodzinne grobowce – kaplica
Skąd dziwne śmiechy i krzyki
Słychać przy blasku księżyca
Ścieżki pomiędzy grobami
Pokrzywy i mlecze zatarły
Tylko nad kwaterami
Czuwają duchy umarłych
Czy ktoś partyjnym czynem
Umarłym spokój zakłócił
I zarzucając im winę
Na śmietnik pamięć wyrzucił?
Czemu na swojej ziemi
Innym pomniki depczemy
O nasze za granicami
Upomnieć się umiemy
Wiekowe drzewa – topole
Nad cmentarzyskiem szumią
Czy to- co się dzieje na dole
Kiedyś naprawdę zrozumią?
T. Łuczuk
MAJÓWKA
Ciepły dzień majowy
I niebo bez chmury
Jedźmy do dąbrowy
Na łono natury
Rower między nogi
Wałówka przy boku
I przez polne drogi
Po ciszę i spokój
A tam pośród krzaków
Tuż na skraju lasku
Ciche głosy ptaków
Słychać już o brzasku
I niewielka łąka
Zielenią się śmieje
A rosę na pąkach
Słońce mocno grzeje
W kałuży przy rowie
Pławi się ropucha
Na wysokim drzewie
Dziki gołąb grucha
Przemoczone skrzydła
Suszy konik polny
Ślad pobytu bydła
Niszczy żuk powolny
Mrówki swe siedlisko
Budują mozolnie
Bocian żabę śliską
Połyka dostojnie
A ślimak winniczek
Zajada się szczawiem
My jedząc słodycze
Skryjemy się w trawie.
T. Łuczuk.
P T A K I
Żywiąc do ptaków szacunek
Zadać pytanie wypada
Co to za nowy gatunek
Do ptasiej rodziny się wkrada
Obsiada ławki i krzaki
Czy to zima czy upał
To są „ niebieskie ptaki”
Przesiadujące w grupach
Mają swoje rewiry
Gdzie przebywają co dnia
I grzecznie – te” ptasie zbiry”
Proszą o wsparcie przechodnia
Swą wyuczoną bajeczkę
Ćwierkają ochrypłym głosem
- Dorzuć pan złotóweczkę
Do płynu ze złotym kłosem
Lub chociaż jeden grosik
Do buteleczki „ jabłuszka”
No – nie daj się pan prosić
Poratuj pan staruszka
Taka niewinna prośba
Najtwardsze serca porusza
Lecz gorzej kiedy groźbą
Zaczyna wsparcie wymuszać
I tu mój przychylny stosunek
Ulega rozpadowi
Boję się że ów gatunek
Na stałe się zadomowi
T. Łuczuk
H O B B Y
Różni ludzie różnie swój czas wypełniają
Są tacy co hodują i ci co zbierają
Jedni lubią znaczki inni psy rasowe
Jeszcze inni hodują – gołębie pocztowe
Tych niesłusznie nazywa się –‘gołębiarzami’
A to miłośnicy co żyją z ptakami
Obcowanie z ptakiem daje odprężenie
Spokój ducha pewność i zadowolenie
Gdy siedzą w gołębniku słuchają gruchania
Nie w głowie im dziewczyny żadna Ola, Frania
Patrzą czy karpiate, białolotki, płowe
Już do ‘ parowania’ z samcami gotowe
Myślą; co na przykład wyjdzie z tej krzyżówki
Gdyby na ‘garłacza’ wpuścić dwie ‘cukrówki’
A ‘garbonos z poluchem’ jakie da wyniki
Czy wyjdą ‘nakrapiane’ czy może ‘pawiki’
Kiedy latem wypuszczą gołębie na loty
To wtedy są nerwowi wpadają w kłopoty
Chodzą z głową do góry, cierpliwie czekają
‘Co się z nimi dzieje- czemu nie wracają’
Wczoraj ‘przyszła połowa’ i każdy się starał
By obrączkę gołębia wepchnąć do zegara
A teraz wiatr, pogoda i to się zemściło
Znów ponad połowa ptaków nie wróciło
Zdaje się że hodowca – hodując gołębia
Najczęściej wytwarza mięso dla jastrzębia
A wtedy silny wicher porywa mu pierze
I dla niego zostaje tylko gów.. świeże
Lecz ja w to nie wierzę
T. Łuczuk
WĘDKARZE
Gdy tylko się świt ukarze
I zegar poranek wybije
Zjeżdżają nad wodę wędkarze
Posiedzieć i pomoczyć kije
Nieważna jest pora roku
Blisko czy też daleko
Z wędką zwieszoną u boku
Meldują się nad rzeką
Zaraz każdy rozkłada
Torby, siatki, wędziska
Przynętę na haczyk zakłada
I siada w rejonie łowiska
Może tak godzinami
W upale albo w deszczu
Wpatrzony tylko w spławik
Marzy o taaakim leszczu
A może trafi się sieja
Szczupak, Amur lub Płotka
Kołacze w nim nadzieja
Że taka frajda go spotka
Kiedy się spławik zanurzy
Emocje sięgają zenitu
Krew zaczyna się burzyć
I dech zapiera z zachwytu
Chwyta wędzisko, zacina
Holuje zdobycz do brzegu
Wędka się pręży, wygina
Na haku coś złocistego
Nie, to nie rybka złota
Lecz zwykły karaś- mały
Będzie śniadanie dla kota
- To zwykle połów cały-
A zdarza się – z winy pogody
Że niema nawet kiełbika
Więc musi korzystać z wody
Mydełka oraz ręcznika
Lecz nie o rybki tu chodzi
A o spotkanie nad wodą
Wędkarz tu po to przychodzi
Aby obcować z przyrodą.
T. Łuczuk
MYŚLIWY
Wczesnym rankiem – do lasku
Krokiem sennym- leniwym
Z nabojami przy pasku
Idzie – młody myśliwy
Oczy jeszcze zaspane
Zasłania kapelusz zielony
Nogi jak zaczarowane
Niosą go do ambony
Idzie z postanowieniem
Że dzisiaj- ‘ o daj boże
Jeśli się spotkam z jeleniem
Jednym go strzałem położę
Wgramolił się po drabinie
Spojrzał na pole strzału
Usiadł i sądząc po minie
Zaczął zasypiać pomału
Widzi jak przed ambonę
Wyszedł rogacz wspaniały
I patrząc w jego stronę
Stanął jak skamieniały
Myśliwy chwyta fuzyję
Lecz cóż to, niema naboi
Pasek owinął mu szyję
A jeleń jak wryty stoi
A obok z małych krzaków
Garbaty dzik się wyłania
Za nim stadko warchlaków
Włochata locha pogania
Musi się zdecydować
Jelenia strzelić czy dzika
Czym fuzję załadować?…
I nagle wszystko znika
Myśliwy oczy otworzył
Zbolałe kości prostuje
- I znowu sen mnie zmorzył
Ten JELEŃ mnie prześladuje
Czy go naprawdę widziałem
Czy tylko mi się śniło
Chyba do niego strzelałem
Zresztą- nie powiem jak było….
T. Łuczuk
K Ł U S O W N I K
Coraz częściej w naszych lasach
Puszczach, kniejach, zagajnikach
Zwierz-co na wolności hasa
Wpada w sidła kłusownika
Taki człowiek bez skrupułów
Za nic ma cierpienie zwierza
Tylko chyłkiem rusza na łów
Po ,,mięsiwo’’ do talerza
Zmyślne wnyki chowa w trawę
-Żeby wygląd ich nie zdradził-
Dziki zwierzak nie wie nawet
Kiedy w ,,oczko’’ głowę wsadzi
Wtedy pętla ściska szyję
Aż linka skórę przecina
Szarpie się i z bólu wyje
Beczy, płacze jak dziecina
Do końca o życie walczy
Nie wie co się wokół dzieje
Dopóki mu tchu wystarczy
Na ratunek ma nadzieję
Kiedy lis wpadnie w pułapkę
I gdy pewna śmierć go czeka
Z rozpaczy odgryzie łapkę
Żeby żyć-chociaż kaleka
Czy ta praca ci nie zbrzydła
Ty podstępny okrutniku ?
Zapamiętaj-wpadniesz w sidła
Nie usłyszą twego krzyku .
T.Łuczuk
NA STRZELNICY
W dolince na szczycie górki
Wydrążonej niczym niecka-
Gdzie można strzelać z dwururki
Zebrała się brać łowiecka
Bez fuzyj i dubeltówek
Jest bigosu pełna micha-
Na stołach kilka ‘ połówek’
By można ‘ strzelić kielicha’
Dziewczyny ciche, spokojne
Nabierają animuszu
Biorą broń i jak na wojnie
Suchy huk dobiega uszu
Myśliwi z bratniego koła
Grzeją pieczonego dzika
- Stara wielkopolska szkoła-
-Majeranek i papryka
Zachwalają swe wyczyny
Gęsto ściele się zwierzyna
Łowczy wzniósł się na wyżyny
I ‘ręcznie mówić zaczyna’
‘Cypis’ znów się czuje męsko
I dumnie ‘ grzeje’ gorzałę
Bo ustrzelił ‘ świeże mięsko’
Oczywiście – jednym strzałem
Gospodarz- słusznej postury
Najprawdziwszy ‘ kat na zwierza’
Bacznie pilnuje by który
Czoło nie kładł do talerza
Towarzystwo rozbawione
Wesołość odbija echem
To ktoś słowa przesolone
Okrasił rzęsistym śmiechem
Opowieści i kawałów
Można by słuchać do ranka
Gdyby ‘ mowy nie zabrała’
Bardzo smaczna ‘ gorzelnianka’
A kiedy księżyc znienacka
Wyjść zza chmur się nie ośmielił
Odjechała brać łowiecka
Na łowy – w białej pościeli.
Tadeusz Łuczuk
PARAPETÓWKA BIESIADNA
Siedziałem w fotelu pewnego wieczora
Wpatrując się w ekran od telewizora
I słyszę jak spiker głośno zapowiada
Że będzie pokazana – myśliwska biesiada
Na stołach zakąsiło – widać pieczeń z dzika
- Którą każdy biesiadnik ze smakiem połyka
Dzikie ptactwo i jaja na liściach sałaty
Zające, gołąbki, ryby i ‘galaty’
Największy myśliwy – gospodarz spotkania
Witając kolegów – zagadnął o paniach
Prosił zwłaszcza te które ‘zza miedzy przybyły’
By zawsze usłuchane i wesołe były
Pozwalały swym panom na biesiadowanie
I wędrówki po lasach – zwane polowaniem
Bo żona co mężowi strzelanie wybacza
Jest tym- czym jest młoda łania dla rogacza
Muzyka w której było słychać nuty greckie
Potęguje rozmowy – przy wódeczce szwedzkiej
Ten zabił siedem dzików ów zastrzelił Łosia
Ale żaden myśliwy nie przebił Antosia
Gdy brakło napitku – krzyknął że już pora
By na stole postawić – ‘krówkę profesora’
I wnet wszyscy gruchnęli , gorzko gospodarzu’
- A cypisek swą nianię całusem obdarzył
Wdzięczyli się do siebie niczym dwie papużki
Po czym niunia mu dała ‘ cycuszek do buźki’
I krzyknęła że było ją słychać daleko
-Jeśli chcesz być wielki to musisz pić mleko-
Śmiechy i wesołość niosły się po Sali
Niektórzy myśliwi na wiwat strzelali
Bo tak się złożyło – tak zrządził przypadek
Że młody myśliwy to podwójny dziadek
Biesiada trwała jeszcze gdy ‘Lumpka’ sen zmorzył
I bożek Morfeusz do łóżka go złożył
Przykryty kołderką zasypiał na grzbiecie
Śnił o sokowirówce i o parapecie
I mnie także udzielił się ten nastrój senny
Że zasnąłem w fotelu snem twardym – kamiennym
Obudziwszy się zrazu sobie pomyślałem
Czy biesiadę na jawie czy we śnie widziałem.
Tadeusz Łuczuk
ŻUBRÓWKA
Po wesołym wieczorze zakrapianym wódką
Półleżąc w fotelu zasnąłem na krótko
Śniła mi się sala i duchy- ,,zwierzaki’’
Na ścianach poroża –na stołach przysmaki
Jakiś duszek żubra w zielonym kubraku
-Zapewne przywódca tych duchów zwierzaków-
Zajął godne miejsce tuż obok paśnika
A wszystkim nakazał siadać przy stolikach
Uciszył gwar ręką i poprawił kubrak
-Przypomnę ,że dzisiaj mamy Święto Żubra-
Dlatego odbędzie się huczna zabawa
Na Sali rozległy się rzęsiste brawa
-Proszę tedy duszka, starego borsuka
Aby zaraz ptasią orkiestrę poszukał
Bo do dobrej zabawy potrzebna muzyka-
Już po chwili duszki zaczynają brykać
Młody duch jelenia jeszcze bez poroża
Macha kopytkami, jakby gasił pożar
Piękna łania z długą jedwabną sukienką
Z gracją tupie jakby tańczyła flamenco
Sarny w tańcu zgrabnie pokazują nogi
Aż koziołkom z wrażenia prostują się rogi
Duszek dzika-tego starego odyńca-
Tańczy w kółko robiąc przedziwnego młyńca
Zające- króliki-lisy i jenoty
Należą w ten wieczór do jednej wspólnoty
Nikt nie strzela -ściga-goni albo warczy
Nagle duszek żubra zakrzyknął –wystarczy
Nie tak ,,chyżo’’ -bo zaraz dostanę zawału
A chciałbym wysłuchać myśliwskich sygnałów
Poproszę tu duchy dwóch młodych Danieli
Niech zadmą w swe rogi, by wszyscy słyszeli
Duchy otoczyły dwóch trębaczy tłumnie
Bo oni zagrali głośno hejnał- ,,ku mnie ‘’
Zaraz po tym smętną melodię ,,śmierć pióra’’
Aż zaczęła gdakać przerażona kura
Tu się zrobił tumult i rwetes na Sali
Bo z ptasiej orkiestry wszyscy uciekali
Teraz spod kontroli wymknęły się sprawy
,,Prezes’’ chciał ogłosić już koniec zabawy
Gdy nagle huknęło ,jak gdyby ktoś strzelał
Przestraszony-zdrętwiały- zleciałem z fotela
Powoli podniosłem ociężałą główkę
-To wszystko dlatego ,że piłem żubrówkę.
T.Łuczuk
B A L M Y Ś L I W S K I
Na krańcu wielkopolski w Pakosławskiej gminie
Gdzie żadnego pagórka w bezkresnej równinie
Ni lasów ni zająca nie masz w okolicy
Corocznie myśliwi bawią się w świetlicy
Wystrojonej niczym panna na wesele
-Tu o rysowniku wspomnieć się ośmielę
Choć młody ,to ołówkiem znakomicie włada
I rysunki zwierzaków pochwalić wypada-
Zabawę jak zwykle zaczyna wieczorem
Pan Marek z Antosiem –zwanym Profesorem
Myśliwi-co potrafią przekonać małżonki
Do łowiectwa, polowań, nawet do nagonki
Witając przybyłych zachwalają fanty
Wiszące na sznurkach nieżywe bażanty
Na gałęziach świerku tuż obok ,,paśnika’’
Dwa koziołki sarny oraz tuszę z dzika
Te ,,trofea’’ wprawny myśliwy ustrzelił
Które tego wieczora los komuś przydzieli
I jeszcze na koniec tego powitania
Pan Henio odtrąbił hejnał polowania
A na stoły tymczasem zakąski podano
Przeróżne sałatki polane śmietaną
Kotlety z dziczyzny-pieczone mięsiwo
Szynki -galarety-rybne zakąsiło
Apetyty rosną-orkiestra przygrywa
Napełniono kieliszki-i już ,,rybka pływa’’
Panowie wódeczkę, drinki piją panie
A na scenie już biorą się za losowanie
Mikrofon dzierży Marek-wielki Łowczy Dworu
-Który mnóstwo zwierząt ,,wyprowadził z boru’’
I przez lata niejedną ustrzelił sarenkę-
Losuje-a widać ma szczęśliwą rękę
Gdy podaje numer wylosowanego
,,Trofea ’’trafiają w ręce myśliwego
Lecz każdy honorowo nagrodę oddaje
Takie w kole Żubra panują zwyczaje
Na Sali wesoło-goście ,,wodę’’ leją
A przy jednym stoliku najgłośniej się śmieją
Tam myśliwy co dzielnie swoją ,,flintą’’ włada
O ,,czynach łowieckich barwnie opowiada
Że przez ,,łanie i sarny ’’jest rozchwytywany
A w kole łowieckim ,,Lumpkiem’’ nazywany
-Śmiechu i zabawy do rana starczyło
Ubaw się zakończył gdy się rozwidliło
Po południu myśliwi i goście na sali
Przy obiedzie wspaniały ,,balet’’ wspominali
Wieczorem do domu wracali spokojnie
Obiecując ,że za rok spotkają się w CHOJNIE
T.Łuczuk
K T O TO T A K I
Opowiem pokrótce o pewnym człowieku
Który przeżył ponad ,,połowinę’’ wieku
Już od wczesnej młodości polubił zwierzątka
Brał na ręce i niańczył pieski i kociątka
Kiedy podrósł i zaczął paść krowy na łące
Obserwował zwierzaki-szczególnie zające
I z patyka strzelał półleżąc na miedzy
Aż zaczęli wyśmiewać go jego koledzy
Wtedy zaświtało w umyśle poczciwym
Że kiedy dorośnie to będzie myśliwym
Który strzela zające-dziki i jelenie-…
-Chyba ,że poruszy go własne sumienie
I bezbronnej zwierzyny nie będzie mordował
Tylko będzie strzelał i ciągle polował
Gdy wyrósł i miał już prawdziwą fuzyję
Strzelając zawsze mówił ,,niech jeszcze pożyje’’
Cały czas miał wielki szacunek do zwierza
I krzywdy mu nigdy robić nie zamierzał
Nawet gdy się w nocy zasadził na dzika
Nie strzelał też wtedy gdy go kozioł trykał
Myślistwo tak mu życie potrafiło zmienić
Że aż się niemalże zapomniał ożenić
A więc ,,bez odstrzału’’ i na własną rękę
Postanowił młodą ustrzelić sarenkę
Ale strzelanina już mu trochę zbrzydła
Zadziałał subtelnie-nadstawiając sidła
Wtedy sprawy poszły jakby z innej bajki
Bo w sidła mu wpadła ,,sarenka z Jamajki’’
Na ,,niskich ‘ pęcinach’’ -zgrabna-ładna buzia
Posłuszne zwierzątko o imieniu Józia
Odtąd coraz częściej brał ,,flintę’’ do ręki
Aż mu bocian przyniósł dwie młode sarenki
Które szybko rosną na świeżej dziczyźnie
Kiedyś się przydadzą jakiemuś mężczyźnie
A może ,,myśliwska miłość’’ ich dogoni
Gdyż niedaleko pada jabłko od jabłoni…
A więc teraz pytam żeby być uczciwym-
Kto to jest właściwie ten dzielny myśliwy ?
-Jeśli nadal nie wiesz , to ja ci podpowiem
To ,,górnik przodowy’’ co mieszka w BARKOWIE…
T.Łuczuk
B A Ł W A N E K
Wieczorem śnieżny bałwanek
Wyszedł cichutko przed ganek
I czekał aż młode dziewki
Przyprawią mu nos z marchewki
Gdy jedna wyszła przed ganek
Pyta- czego chce bałwanek?
A on szepcze jej do ucha
-Gorąca z ciebie dziewucha
Ja na mrozie tutaj stoję
Już jest soplem serce moje
Ogrzej mi moje serducho
Gorąca młoda dziewucho
Ona wziąwszy go w ramiona
Tuliła do swego łona
Ogrzewała aż do ranka
I -roztopiła bałwanka
Teraz płacze młoda dziewka
Bo została jej marchewka
Może się nią tylko bawić
A nie ma komu przyprawić
T.Łuczuk
D R Z E M I Ą C
Mały domek u podnóża
Górski strumyk wartko płynie
Samotny świerk w roli stróża
Broni dojścia –ku dolinie
Panorama gór wysokich
Szczyty śniegiem zabielone
Nad nami szare obłoki
Tworzą pierzastą zasłonę
Kozica po nagich skałach
Skacze niczym akrobata
Zielona dolina cała
Tonie w kolorowych kwiatach
Na szlaku turystów grupa
Maszeruje dziarskim krokiem
Mała pasterska chałupa
Starszy ich swoim widokiem
Juhas w niej watrę rozpalił
I macha ciupagą w dłoni
A kierdel owiec na hali
Wesoło dzwonkami dzwoni
Głos ich dźwięczy w uszach
Niemalże mi mózg wyskoczy
Nogami szybko poruszam
Otworzyły mi się oczy
A cóż to się ze mną działo?
Pytam się siebie samego
Czy czasem mi się nie chciało
We śnie tańczyć zbójnickiego ?
T..Łuczuk
E K O - L A N D I A
Pośrodku rozległej doliny Baryczy
Gdzie lasy i łąki pokrywa mokradło
Gdzie żaby rechoczą i zaskroniec syczy
Są stawy co ptactwu oferują jadło
Tu właśnie przy wielkim hodowlanym stawie
W szałasie –co daszek ma słomą pokryty
Grupa ,,Ekologów’’ siedząca przy,, kawie’’
Rozmawiała głośno o celach wizyty
Dzień ciepły- na niebie ani jednej chmurki
Tuż obok w namiocie ustawiono sprzęty
Kartoniki –butelki i szklane menzurki
I grill-co wygląda jak instrument dęty
-Wiwat ekologia-niech żyje przyroda
Te dziewicze lasy bagna i szuwary
I rybka smażona i ,,ognista woda’’-
Rzekł ,,ekolog’’ co widzi świat przez okulary
-W wodzie to ja tylko baraszkować lubię
Odezwał się drugi – nieco odchudzony
Zawsze parę kilo po pływaniu gubię
-A najlepsza rybka to jest karp wędzony
Pokaż czy dopłyniesz – od brzegu do brzegu
Zachęcają- a on nie zrażony wcale
Wstał i na oczach zdumionych kolegów
Wykonał do wody dwa ‘salta mortale’
Brawo! – lecz ja wolę oglądać przyrodę
Kolorowe kwiaty – rośliny i zioła
- Powiada ‘ ekolog’ co ma blond urodę-
Patrzcie jak natura na swe łono woła
O – tu dla przykładu paciorecznik kuka
Ukryty w sitowiu mruga oset krzywy
Można z dziewką –po czesku -amora poszukać
I wdychać do woli zapachy pokrzywy
-Chwileczkę panowie-rzecze ‘okularnik’
Mówiąc po francusku my tu’parle – parle’
‘’Aqua vitae’’ stoi w butelkowej szklarni
Czas wzmocnić organizm-bo już sucho w’garle’
Przy karpiu i wodzie radzili doputy
Aż stawy przykryły bagienne opary
Zarządzono koniec ciekawej dysputy
Bo kąsać zaczęły bąki i komary.
T. Łuczuk.
N A W Y S P I E
Gdzieś z dala od drogi wśród wysokich krzaków
Jest staw komercyjny ,to raj dla rybaków
Właśnie na tym stawie jest wyspa zielona
Z brzegiem prymitywną kładką połączoną
Dookoła woda ,łabędzie pływają
A w domku , na wyspie goście się zbierają
Na stole mięsiwo, kurczaki, indyki
Aż gościom z podniecenia podskakują grdyki
Napoje wyskokowe i coś do zapicia
Słowem wszystko co jest potrzebne do życia
Wszyscy zajadają ,widać że smakuje
Atmosfera miła lecz czegoś brakuje
Szefa gnębi gorączka ,czuje jakieś kłucia
A wszystko z powodu małego zatrucia
Siedzi obolały z grymasem na twarzy
Wszyscy myślą, że już się nic nie wydarzy
Wtem na wyspę znienacka jakaś ,,Baba’’ wpada
-Co za fajne chłopaki-zdyszana powiada-
Muszę się przytulić do tego wąsika
O, jaki nieśmiały ,chyba się posikam…
Próbuje wąsatemu usiąść na kolana
Gdy nad uchem słyszy , chodź do mnie kochana
Ja kobiety śmiałe i dojrzałe wolę
Siadaj, zobaczysz jak cię wymiętolę
Chwycił ją za biodra ,na ławce posadził
I natychmiast rękę pod spódnicę wsadził
-O, ty jesteś ostry , zabieraj tę łapę
Widzę ,że udajesz takiego fajtłapę…
Wyrywała się z uścisku i po krótkim biegu
Pomachała ręką już z drugiego brzegu
A na wyspie spotkanie do końca dobiega
Przy stole bełkocze pijany ,,lebiega’’
Chce jeszcze polewać ale pusta flacha
Klnie i na pomoc wzywa Islam i Allacha
Muzyka ,,Disco Polo’’ po wodzie się niesie
Niektórym dopiero teraz wódki chce się
Lecz zaraz ktoś trzeźwy ucina tę gadkę
Dosyć, trzeba jeszcze przechodzić przez kładkę
Tylko powolutku przechodzić ,gęsiego
A najpierw przepuścić tego najcięższego
Wieczór już zapada ,wyspa pustoszeje
Tylko para łabędzi na stawie bieleje
Dobiegło do końca spotkanie wspaniałe
Kiedy poprawiny? A już w poniedziałek .
T Łuczuk