Wiersze Przyroda


Strona Główna


P O R A N E K

 

Wczesnym rankiem kiedy świta

I noc z wolna ustępuje

Tarcza słońca jeszcze skryta

Z horyzontem się mocuje

 

Brzask do świtu się przytula

Cienie mroku zaraz skosi

Ogromna czerwona kula

Z widnokręgu się podnosi

 

Mgiełka jak cukrowa wata

Opadając trawę zrasza

Rozbudzona brać skrzydlata

Narodziny dnia ogłasza

 

Mrok i szarość szybko znika

Zewsząd słychać dźwięczne głosy

Pajęczyna jak osika

Trzęsie się z nadmiaru rosy

 

Kropla rosy barwą tęczy

Rozszczepiła pierwszy promień

Zaraz słońce ją zamęczy

I nie będzie śladu po niej

 

Chłód poranka pachnie świeży

I przyroda już nie drzemie

Słońce coraz wyżej bieży

Promieniami głaszcząc ziemię

 

Już poranek ustępuje

Nadchodzi następna pora

Dzień pełnię władzy przejmuje

I będzie trwać do wieczora

 

A gdy ziemia wokół osi

Dookoła się obróci

Noc poranek będzie prosił

Aby znowu dzień powrócił

 

Tadeusz  Łuczuk

 

WIOSNA w SADZIE

 

Stań przy oknie moja miła

Pochyl nieco głowę

Spójrz jak wiosna ukwieciła

Drzewa owocowe

 

Mała wiśnia śnieżnobiałą

Koroną rozkwita

I gałązką w kwiecie całą

Z innymi się wita

 

Kwiaty swe brzoskwinia młoda

Liśćmi osłoniła

Aby kapryśna przyroda

Płatków nie zmroziła

 

Obok nich jabłonka

W liściastej oprawie

Część jej kwiatów w pąkach

Reszta już na trawie

 

A w różowych kwiatach śliwy

Co stoi przy płocie

Uwija się trzmiel złośliwy

Przy swojej robocie

 

Nieco niżej agrest złoty

Kolcami odstrasza

Lecz do kwiatowej roboty

Owady zaprasza

 

Na czereśni mimo chłodu

Już owoce rosną

Chodź pójdziemy do ogrodu

Nacieszyć się wiosną

 

Tadeusz  Łuczuk

 

S P A C E R

 

Dziś wieczór taki gwiaździsty

Chodźmy na spacer we dwoje

Zobaczysz jak kolor złocisty

Z zielenią wygrywa boje

 

Pójdziemy przez park gdzie już liście

Pożółkłe i suche prawie

Gdy wietrzyk zawieje spadają rzęsiście

I tworzą dywany na trawie

 

Przejdziemy się brzegiem nad wodą

Gdzie rosną kasztany, topole

I czuć się będziemy związani z przyrodą

Jakbyśmy popadli w niewolę

 

Rozmawiać będziemy o łąkach i drzewach

Ty powiesz że lata ci szkoda

I słońca co z rana już mocno przygrzewa

Że dziś jest tak piękna pogoda

 

Rozmowę nam przerwie kół stukot miarowy

Co echem rozchodzi się wszędzie

To pociąg przejedzie przez most kolejowy

I zniknie i cisza znów będzie

 

I tak iść będziemy w tę jesień o zmroku

Oboje w ramiona wtuleni

Przekonasz się sama że ta pora roku

Podobna do życia jesieni

 

Wrócimy do domu po pięknym spacerze

A jutro znów chyba pójdziemy

Bo jesień przyrodę inaczej ubierze

I my z nią złączeni będziemy

Tadeusz   Łuczuk

 

 

 

NAD   BARYCZĄ

 

Na krańcach Śląska Dolnego

Leży region rolniczy

Nieco w dole dlatego

Zwie się ‘’Doliną Baryczy’’

 

Rzeka toczy swe wody

Przez łąki i moczary

Dzikie leśne ogrody

Mokradła i szuwary

 

Na brzegach drzewa stare

Ku sobie pochylone

Gałęzią i konarem

Niby w uścisku splecione

 

Bogata fauna i flora

Cieszy uszy i oczy

Od rana do wieczora

Słychać koncert uroczy

 

Mnóstwo ryb w rzece pływa

Tam szczupak króluje

Opodal czapla siwa

Z wędkarzem konkuruje

 

Bociany swoim stąpaniem

Zielone żaby płoszą

I radosnym klekotaniem

Udany połów głoszą

 

Kormoran na gałęzi

Zdobyczy wypatruje

A rodzina łabędzi

Dostojnie wodę pruje

 

Dzika kaczka krzyżówka

Wiedzie młode kaczęta

Ich życiowa wędrówka

Jest już rozpoczęta

 

Kto chce się przyjrzeć przyrodzie

I śpiewem ptaków raczyć

To przy ładnej pogodzie

Może to wszystko zobaczyć

 

Tadeusz   Łuczuk

 

UROCZY   ZAKĄTEK

 

 

Na terenie gdzie Barycz wody swoje toczy

O którym się mówi Zakątek Uroczy

Wśród przybrzeżnych zarośli bagien i szuwarów

Rozciąga się prawdziwa kraina komarów

 

Jeśli tu zabłądzi rybak czy myśliwy

Uchodzi czym prędzej często ledwo żywy

A bydło rogate i leśna zwierzyna

Chroni się przed nimi w niedostępnych trzcinach

 

Przyroda tu w nadmiarze owady wygarnia

Można by powiedzieć istna wylęgarnia

W tej ciepłej wilgoci mnożą się bez miary

Jest ich tutaj mnóstwo nieprzebrane chmary

 

Atakują z prawa z lewa i z ukosa

Pchają się do oczu i włażą do nosa

Bzykają złowrogo niczym krwawe zbiry

Wiecznie wygłodniałe te małe wampiry

 

One za krwi kroplę za cenę ukłucia

Gotowe są ginąć i leżeć bez czucia

Takie poświęcenie wymaga szacunku

A wszystko dla istnienia swojego gatunku

 

Od wieków trwa walka o życie w przyrodzie

Natura nie pozwala zapomnieć o głodzie

Więc choć dokuczają i w Piątek i Świątek

Jest to bez wątpienia uroczy zakątek

 

Tadeusz   Łuczuk

 

 

M U S Z E L K A

 

Moja pamiątka znad morza

Mała muszelka perłowa

Niczym spiralna obroża

Na szklanej półce się chowa.

 

Codziennie szukam jej wzrokiem

I znam jej wszystkie odcienie

One raz zdobią ją smokiem

To znowu palą płomieniem .

 

Widzę w niej spacer po plaży

Z młodziutka żonką przy boku

Gdym mocząc nogi zamarzył

By razem być tu -co roku .

 

Potem już razem z rodziną

Bo PanBóg córką obdarzył

Patrzyłem jak fale płyną

Jak dziecko ''słoneczko smaży''

 

A teraz widzę jak w morzu

Kąpie się wnuczek-ANDRZEJEK

A obok babcia-w podłożu

Szuka perłowych muszelek

 

Codziennie szukam muszelki

Spoglądam na nią bez słowa

I jej spiralnej pętelki

Słucham- bo to jej mowa

T.    Łuczuk

 

 

 

PRZEMIJANIE

 

Cykl przemijania ma swój urok

Przynosi zmiany - coś nowego

Słońce ustąpi miejsca chmurom

Noc jest pomostem dnia drugiego.

Wszystko co piękne szybko mija

Po ładnych dniach nastają szare

Młodość także szybko przemija

Gdy lata pędzą ponad miarę

 

I tak od dawna rok za rokiem

Wiosna stare na nowe zmieni

A lato znowu szybkim krokiem

Pomaszeruje do jesieni.

 

Wszystko związane jest z przyrodą

Odchodzi tak jak pory roku

Życie ma ścisły związek z wodą

I w proch obraca się po zmroku.

 

Lecz stwórca tak świat zaplanował

Ażeby życie trwało wiecznie

I z prochu znów je odbudował

Nieodwołalnie- ostatecznie

 

Wciąż przemijają pokolenia

Epoki- wieki- całe lata

A przyroda cyklu nie zmienia

Już od początku świata

T.  Łuczuk

 

 

 

STARA   JABŁOŃ

 

Przy płocie jabłoń sękata

Samotnie stoi schylona

Okaleczona garbata

Bagażem lat przywalona.

 

Spękana stara kora

Odkrywa konary spróchniale.

Podobne jest do potwora

Drzewo niegdyś wspaniale.

 

Kiedyś ktoś małą jabłonkę

zasadził w swoim ogrodzie

Hołubił przycinał koronkę

I pielęgnował co dzien.

 

Rosła- cieszyła oko

Z każdym rokiem mężniała

Korzenie wrosły głęboko

I dumnie samotnie stała.

 

Wiosna ubrała ja kwieciem

Grzały słońca promienie

A owoc dojrzały na jesień

Zachwycał podniebienie

 

I wiele latek minęło

A ona ciągle rodziła

Aż z czasem wszystko stanęło

I starość ja dogoniła

 

Minął okres płodności

Jabłek już się nie zrywa

Odeszły lata świetności

Jabłoń już dogorywa

 

Mocno dokucza jej zima

Gorące lato doskwiera

Spróchniała ledwo się trzyma

Ale nie chce umierać.

 

A może młodość wróci

I oszuka przyrodę

Nie- ona się przewróci

A na niej wyrosną młode.

Tadeusz Łuczuk

 

 

 

ULEWA

 

Na dworze leje deszcz, szaruga

Nie widać psa z kulawą nogą

Uliczna lampa w deszczu mruga

Nikt nie przejeżdża pustą drogą

 

W ciemnościach chmury ołowiane

Leją na ziemię wody strugi

Suną powoli wiatrem gnane

Brzuchate, groźne jak maczugi

 

Woda deszczowa z dachu spływa

Szumi, chlupocze jak w jeziorze

Na strychu mysza się ukrywa

Ze strachu ruszyć się nie może

 

Wiatr hula między konarami

Wygina je na różne strony

Zmoczony ptak swymi skrzydłami

Trzepoce, macha jak szalony

 

Ulewa kłuje jego ciało

Przeszywa wiatrem aż do kości

Nagle błysnęło coś, zagrzmiało

To piorun na niebie zagościł

 

Na chwilę błysk rozświetla chmury

Złowrogi huk potęgę głosi

Wyrwane drzewo pniem do góry

Leżąc, o litość niebo prosi

 

I znowu świst i szum żywiołu

Przyrodę rzuca na kolana

Wichura z ulewą pospołu

Będą tańczyły aż do rana

 

T.     Łuczuk

 

 

 

 

DZIONEK

 

Dzień zawsze zmierzchem żywot kończy

A gdy przekroczy próg zenitu

Skrywa zamiary w ,,swej opończy ''

By wygrać z nocą blaskiem świtu

 

Horyzont kryją rzadkie chmury

Słońce dobiega kresu drogi

Znikając zmienia się w ponury

I ciemniejący kształt pożogi

 

Wieczorny wiatr przygina trawy

Szary mrok ku ciemności kroczy

Noc zżera dzień-zachodem krwawy

Dostając ognistych wybroczyn

 

Księżyc co chwilę ,,okiem łypie''

-Na to bóg wiatru mu pozwala-

W ciemności garścią gwiazdy sypie

Jak gdyby nockę z dzionkiem scalał

 

Gęstnieje mrok - a po północy

Nastąpi nocne przesilenie

Ciemność już niema takiej mocy

Aby powstrzymać rozwidnienie.

T.  Łuczuk  

 

 

 

UPAŁ

 

Słońce bez żadnej przeszkody

Sunie do swego zenitu

Pora upalnej pogody

W południe dosięgnie szczytu

 

Wtedy grzeje jak szalone

Istny żar się z nieba leje

Rośliny zwiędłe spragnione

Grzeją gorące promienie

 

Upał wszelakie uprawy

Zdaje się- w popiół zamieni

A wysuszone zżółkłe trawy

Resztki życia chronią w ziemi

 

Drzewa swe liście skręcają

By nie tracić cennej wody

Ptaki dzioby otwierając

Próbują zażyć ochłody

 

Powietrze rozgrzane parzy

Niczym węgiel rozrzażony

Gorączka smaga po twarzy

Drażni skórę z każdej strony

 

Nawet cień jest dziwnie krótki

I nie chroni przed udarem

Będzie mieć uboczne skutki

Kto często igra ze skwarem

 

Wieczorem słońce pomału

Przechyli się do zachodu

Noc zgasi źródło upału

I przyniesie trochę chłodu.

 

T.  Łuczuk

 

JESIEŃ

 

Szybko uciekło ciepłe lato

Złocista jesień puka do drzwi

Odbierze kolor polnym kwiatom

Przyniesie słotne szare dni

 

Słoneczne dzionki coraz krótsze

Wieczory nadchodzą szybciutko

Chłodny poranek w białym futrze

Pozwala mgle opaść na krótko

 

Na polach zrobiło się pusto

Zniknęły łany zbóż i snopki

Wycięto zagony z kapustą

Powoli kończą się wykopki

 

Na łąkach już pożółkła trawa

I zaorane są ścierniska

W kopcach bydlęca kiśnie strawa

I siwy dym na kartofliskach

 

Soczysta zieleń ustępuje

Wiatr zapach mokrej ziemi niesie

Klucz dzikich gęsi odlatuje

Nadeszła piękna pora -jesień.

T.  Łuczuk

 

Z I M A

 

Chłodny poranek oszronił trawę

Zimny wiatr zawiał z północy

Drzewa zieloną zgubiły oprawę

To zima przybyła w nocy

 

Ciągnie za sobą sanie

Na długich śnieżnych powrozach

A wokół niej tańczy zamieć

Do pary ma dziadka mroza

 

Za nim wiatrzysko mrożne

Gna rozwścieczoną śnieżycę

I ogromniaste chmury, groźne

Ubrane w białą spódnicę

 

I dalej na swymkoniu siwym

Ciągnie ten korowód mroźny

Tu dmuchnie mrozem prawdziwym

Tam śniegiem z wiatrem groźnym

 

Ze swoim bagażem przykrości

Na kilka miesięcy zostanie

I z krótkich dni radości

Zbuduje dla siebie mieszkanie

 

I będzie mieszkać dopóty

Aż wiosna nabierze urody

A przegra gdy minie luty

Bo taki jest urok przyrody

 

T.  Łuczuk

 

P R Z E D W I O Ś N I E

 

Przyroda do życia się budzi

Po okresie uśpienia

Zima jeszcze marudzi

W nocy szuka schronienia

 

Świt rozbrzmiewa głosami

Wstaje nowy dzionek

Wysoko nad łąkami

Zawisł zbudzony skowronek

 

Coraz wyżej się wzbija

Ze swym śpiewem radosnym

Ogłasza ,że zima przemija

Zwiastuje nadejście wiosny

 

Ze snu budzi się łąka

Ubrana w nową trawę

Misterne sieci pająka

Chwytają owady niemrawe

 

Weselej szumią drzewa

Cieplejszy wietrzyk wieje

Pąki widać na krzewach

Coś z przyrodą się dzieje

 

Słońce mocniej przypieka

Budzą się kretowiska

Ptaki wracają z daleka

Wiosna, wiosna już bliska

 

T. Łuczuk

 

 

 

 

N O C K S I Ę Ż Y C O W A

 

Płynie po niebie wolniutko

Srebrzysta tarcza księżyca

I między chmurami- na krótko-

Siwą poświatę przemyca

 

Penetruje swym blaskiem

Zakątki niedostępne

Przykryte nocy kaskiem

Ciemne i posępne

 

Srebrzysto-blade promyki

Odbija w kroplach rosy

Migają niczym świetliki

Tworząc anielskie włosy

 

Wtem chmura tarczę przesłania

Ciemność objęła władzę

Po chwili znów się wyłania

Strącając mroczną sadzę

 

Posrebrza liście na drzewach

Snuje się po trawnikach

Zapach nocy wylewa

Ze swego flakonika

 

Trąca uśpione kwiaty

Chłodem swego promienia

I tak świecąc na raty

Obrazy nocy zmienia

 

Na przemian noc i poświata

Będą rządzić tej nocy

Aż ranek- swego brata-

Zawezwie do pomocy

 

T.Łuczuk

 

 

 

I D Z I E     Z I M A

 

Gdy jesień dni swoje skraca

Deszcze w śniegi zamienia

To znak ,że zima wraca

Pora roku się zmienia

 

Rankiem przymrozek siwy

Układa wzory na drzewach

A nocny chłód przenikliwy

Strąca igły z modrzewia

 

Szare zmarznięte liście

Nie chronią już gałęzi

Wiszą jak martwe kiście

Na lodowej uwięzi

 

Dąb co góruje nad borem

Patrzy na srebrne brzozy

A one swą cienką korę

Też szykują na mrozy

 

Wicher śnieżną pieśń nuci

Gra na igiełkach sosny

I z ciszą lasu się kłóci

O panowanie do wiosny

 

Leśne dukty- ostępy

Szarą szatę przybrały

-Na gościnne występy

Zaprasza zimę las cały

 

T .Łuczuk

 

 

Z A     O K N E M

 

Za oknem zima , po długim wieczorze

Mija noc , coraz widniej robi się na dworze

Świt szybko rozwiewa resztki mroźnej nocy

Głodne ptaszęta wszędzie szukają pomocy

 

Na parapet sfrunął ptaszek kolorowy

Rozgląda się wokoło ,zręcznym ruchem głowy

Zaczyna dziobać w szybę- czyżby to pukanie

Wróżyło domownikom na dzisiaj spotkanie

 

Bo kiedy na parapet mały ptaszek siada

Niechybnie będą goście- przysłowie powiada

Ale on się przysłowiem wcale nie przejmuje

Teraz dziobie futrynę , coś tam wydrapuje

 

Widać ,że parapet jest mu dobrze znany

I w tym miejscu był często kaszką dokarmiany

Nagle spojrzał w szybę , główką łuk zatoczył

I dojrzał za firanką duże czarne oczy

 

Potem uszy, wąsy, duży grzbiet i ogon

Zrazu to stworzenie przejęło go trwogą

I już miał odlecieć ,gdy olśnienia doznał

Bo w tym dziwnym stworzeniu kota,,Mruczka poznał

 

On mu krzywdy nie zrobi ileż to już razy

Jedli wspólnie kaszę z miski gospodarzy

Kot się podniósł ,zjeżył ,jakby się wystraszył

Bo poczuł w swoim nosie miły zapach kaszy

 

To gospodyni z miską okienko uchyla

Podsuwa ją ptaszkowi, o szczęśliwa chwila

Teraz będzie dziobał i łykał do woli

Kot też się poruszył, zbliża się powoli

 

 

Zanurzył wąsy w kaszy, ptaszek także dziobie

Ten mruczy, tamten kwili, zajadają sobie 

A za firanką człowiek patrzy na przyrodę

-O ,znowu ciężkie chmury wróżą niepogodę-

 

Trzeba zamykać okno, kasza już zjedzona

Ptaszek dziobek wyciera o pióra ogona

Rozkłada swe skrzydełka, w powietrze wzlatuje

I zataczając koło za kaszkę dziękuje

 

A za oknem już dzionek kolejny przemija

I długi wieczór mrokiem światło dnia dobija

Znów mroźna noc objęła w posiadanie ziemię

A gdzie jest mały ptaszek?- w ciepłym gniazdku drzemie  

T. Łuczuk

 

 

S Z T O R M

 

Nad morskim horyzontem chmury

Moczą swe brzuchy w słonej wodzie

Pomruk złowrogi i ponury

Głosi ,że oto sztorm nadchodzi

 

Groźny huk przeszywa trwogą

Świst powietrza kłuje uszy

Zda się ,że te siły mogą

Najtwardsze  przeszkody skruszyć

 

Wicher wieje jak szalony

Wyrywa przybrzeżne drzewa

Kręci piaskiem w różne strony

Towarzyszy mu ulewa

 

Krople soli wiatrem gnane

Potęgują zapach słony

Wirują jak opętane

Tworząc gęstej mgły zasłony

 

Ogromne grzywiaste fale

Uderzając rzeźbią brzegi

A piana białym woalem

Okrywa je niczym śniegi

 

Błyskawica niebo pruje

Kryjąc się w chmurnej pościeli

Żywioł siłę demonstruje

W zamęcie słonej kipieli…

T. Łuczuk

 

P A R K ? 

 

Wiekowe drzewa topole

Nad cmentarzyskiem szumią

To co się stało- na dole

Do dziś zrozumieć nie umią

 

Decyzją „ krasnych” niedowiarków

I wykonawców bezbożników

Zrobiono „ azyl” na kształt parku

Dla „ zabaw” starszych i młodzików

 

Gdzie się podziały pomniki

Rodzinne grobowce kaplica

Skąd dziwne śmiechy i krzyki

Słychać przy blasku księżyca

 

Ścieżki pomiędzy grobami

Pokrzywy i mlecze zatarły

Tylko nad kwaterami

Czuwają duchy umarłych

 

Czy ktoś partyjnym czynem

Umarłym spokój zakłócił

I zarzucając im winę

Na śmietnik pamięć wyrzucił?

 

Czemu na swojej ziemi

Innym pomniki depczemy

O nasze  za granicami

Upomnieć się umiemy

 

Wiekowe drzewa topole

Nad cmentarzyskiem szumią

Czy to- co się dzieje na dole

Kiedyś naprawdę zrozumią?

 

T.   Łuczuk

 

 

MAJÓWKA

 

Ciepły dzień majowy

I niebo bez chmury

Jedźmy do dąbrowy

Na łono natury

 

Rower między nogi

Wałówka przy boku

I przez polne drogi

Po ciszę i spokój

A tam pośród krzaków

Tuż na skraju lasku

Ciche głosy ptaków

Słychać już o brzasku

 

I niewielka łąka

Zielenią się śmieje

A rosę na pąkach

Słońce mocno grzeje

 

W kałuży przy rowie

Pławi się ropucha

Na wysokim drzewie

Dziki gołąb grucha

 

Przemoczone skrzydła

Suszy konik polny

Ślad pobytu bydła

Niszczy żuk powolny

 

Mrówki swe siedlisko

Budują mozolnie

Bocian żabę śliską

Połyka dostojnie

 

A ślimak winniczek

Zajada się szczawiem

My jedząc słodycze

Skryjemy się w trawie.

T.   Łuczuk.

 

 

 

P T A K I

 

Żywiąc do ptaków szacunek

Zadać pytanie wypada

Co to za nowy gatunek

Do ptasiej rodziny się wkrada

 

Obsiada ławki i krzaki

Czy to zima czy upał

To są „ niebieskie ptaki”

Przesiadujące w grupach

 

Mają swoje rewiry

Gdzie przebywają co dnia

I grzecznie te” ptasie zbiry”

Proszą o wsparcie przechodnia

 

Swą wyuczoną bajeczkę

Ćwierkają ochrypłym głosem

- Dorzuć pan złotóweczkę

Do płynu ze złotym kłosem

 

Lub chociaż jeden grosik

Do buteleczki „ jabłuszka”

No nie daj się pan prosić

Poratuj pan staruszka

 

Taka niewinna prośba

Najtwardsze serca porusza

Lecz gorzej kiedy groźbą

Zaczyna wsparcie wymuszać

 

I tu mój przychylny stosunek

Ulega  rozpadowi

Boję się że ów gatunek

Na stałe się zadomowi

T.    Łuczuk

 

 

 

H O B B Y

 

Różni ludzie różnie swój czas wypełniają

Są tacy co hodują i ci co zbierają

Jedni lubią znaczki inni psy rasowe

Jeszcze inni hodują gołębie pocztowe

 

Tych niesłusznie nazywa się –‘gołębiarzami

A to miłośnicy co żyją z ptakami

Obcowanie z ptakiem daje odprężenie

Spokój ducha pewność i zadowolenie

 

Gdy siedzą w gołębniku słuchają gruchania

Nie w głowie im dziewczyny żadna Ola, Frania

Patrzą czy karpiate,  białolotki, płowe

Już do parowania z samcami gotowe

 

Myślą; co na przykład wyjdzie z tej krzyżówki

Gdyby na garłacza wpuścić dwie cukrówki

A garbonos z poluchem jakie da wyniki

Czy wyjdą nakrapiane czy może pawiki

 

Kiedy latem wypuszczą gołębie na loty

To wtedy są nerwowi wpadają w kłopoty

Chodzą z głową do góry, cierpliwie czekają

Co się z nimi dzieje- czemu nie wracają

 

Wczoraj przyszła połowa i każdy się starał

By obrączkę gołębia wepchnąć do zegara

A teraz wiatr, pogoda i to się zemściło

Znów ponad połowa ptaków nie wróciło

 

Zdaje się że hodowca hodując gołębia

Najczęściej wytwarza mięso dla jastrzębia

A wtedy silny wicher porywa mu pierze

I dla niego zostaje tylko gów.. świeże

Lecz ja w to nie wierzę

 

T.   Łuczuk

 

 

WĘDKARZE

 

Gdy tylko się świt ukarze

I zegar poranek wybije

Zjeżdżają nad wodę wędkarze

Posiedzieć i pomoczyć kije

 

Nieważna jest pora roku

Blisko czy też daleko

Z wędką zwieszoną u boku

Meldują się nad rzeką

 

Zaraz każdy rozkłada

Torby, siatki, wędziska

Przynętę na haczyk zakłada

I siada w rejonie łowiska

 

Może tak godzinami

W upale albo w deszczu

Wpatrzony tylko w spławik

Marzy o taaakim leszczu

 

A może trafi się sieja

Szczupak, Amur lub Płotka

Kołacze w nim nadzieja

Że taka frajda go spotka

 

Kiedy się spławik zanurzy

Emocje sięgają zenitu

Krew zaczyna się burzyć

I dech zapiera z zachwytu

 

Chwyta wędzisko, zacina

Holuje zdobycz do brzegu

Wędka się pręży, wygina

Na haku coś złocistego

 

Nie, to nie rybka złota

Lecz zwykły karaś- mały

Będzie śniadanie dla kota

- To zwykle połów cały-

 

A zdarza się z winy pogody

Że niema nawet kiełbika

Więc musi korzystać z wody

Mydełka oraz ręcznika

Lecz nie o rybki tu chodzi

A o spotkanie nad wodą

Wędkarz tu po to przychodzi

Aby obcować z przyrodą.

T. Łuczuk

 

 

 

MYŚLIWY

 

Wczesnym rankiem do lasku

Krokiem sennym- leniwym

Z nabojami przy pasku

Idzie młody myśliwy

 

Oczy jeszcze zaspane

Zasłania kapelusz zielony

Nogi jak zaczarowane

Niosą go do ambony

 

Idzie z postanowieniem

Że dzisiaj- o daj boże

Jeśli się spotkam z jeleniem

Jednym go strzałem położę

Wgramolił się po drabinie

Spojrzał na pole strzału

Usiadł i sądząc po minie

Zaczął zasypiać pomału

 

Widzi jak przed ambonę

Wyszedł rogacz wspaniały

I patrząc w jego stronę

Stanął jak skamieniały

 

Myśliwy chwyta fuzyję

Lecz cóż to, niema naboi

Pasek owinął mu szyję

A jeleń jak wryty stoi

 

A obok z małych krzaków

Garbaty dzik się wyłania

Za nim stadko warchlaków

Włochata locha pogania

 

Musi się zdecydować

Jelenia strzelić czy dzika

Czym fuzję załadować?…

I nagle wszystko znika

 

Myśliwy oczy otworzył

Zbolałe kości prostuje

- I znowu sen mnie zmorzył

Ten JELEŃ mnie prześladuje

Czy go naprawdę widziałem

Czy tylko mi się śniło

Chyba do niego strzelałem

Zresztą- nie powiem jak było….

T.   Łuczuk

 

 

 

K Ł U S O W N I K

 

Coraz częściej w naszych lasach

Puszczach, kniejach, zagajnikach

Zwierz-co na wolności hasa

Wpada w sidła kłusownika

 

Taki człowiek bez skrupułów

Za nic ma cierpienie zwierza

Tylko chyłkiem rusza na łów

Po ,,mięsiwo’’ do talerza

 

Zmyślne wnyki chowa w trawę

-Żeby wygląd ich nie zdradził-

Dziki zwierzak nie wie nawet

Kiedy w ,,oczko’’ głowę wsadzi

 

Wtedy pętla ściska szyję

Aż linka skórę przecina

Szarpie się i z bólu wyje

Beczy, płacze jak dziecina

 

Do końca o życie walczy

Nie wie co się wokół dzieje

Dopóki mu tchu wystarczy

Na ratunek ma nadzieję

 

Kiedy lis wpadnie w pułapkę

I gdy pewna śmierć go czeka

Z rozpaczy odgryzie łapkę

Żeby żyć-chociaż kaleka

 

Czy ta praca ci nie zbrzydła

Ty podstępny okrutniku ?

Zapamiętaj-wpadniesz w sidła

Nie usłyszą twego krzyku .

 

T.Łuczuk

 

 

NA   STRZELNICY

 

W dolince na szczycie górki

Wydrążonej niczym niecka-

Gdzie można strzelać z dwururki

Zebrała się brać łowiecka

 

Bez fuzyj i dubeltówek

Jest bigosu pełna micha-

Na stołach kilka połówek

By można strzelić kielicha

 

Dziewczyny ciche, spokojne

Nabierają animuszu

Biorą broń i jak na wojnie

Suchy huk dobiega uszu

 

Myśliwi z bratniego koła

Grzeją pieczonego dzika

- Stara wielkopolska szkoła-  

-Majeranek i papryka

 

Zachwalają swe wyczyny

Gęsto ściele się zwierzyna

Łowczy wzniósł się na wyżyny

I ręcznie mówić zaczyna

 

Cypis znów się czuje męsko

I dumnie grzeje gorzałę

Bo ustrzelił świeże mięsko

Oczywiście jednym strzałem

 

Gospodarz- słusznej postury

Najprawdziwszy kat na zwierza

Bacznie pilnuje by który

Czoło nie kładł do talerza

 

Towarzystwo rozbawione

Wesołość odbija echem

To ktoś słowa przesolone

Okrasił rzęsistym śmiechem

 

Opowieści i kawałów

Można by słuchać do ranka

Gdyby mowy nie zabrała

Bardzo smaczna gorzelnianka

 

A kiedy księżyc znienacka

Wyjść zza chmur się nie ośmielił

Odjechała brać łowiecka

Na łowy w białej pościeli.

 

Tadeusz  Łuczuk

 

 

PARAPETÓWKA  BIESIADNA

 

Siedziałem w fotelu pewnego wieczora

Wpatrując się w ekran od telewizora

I słyszę jak spiker głośno zapowiada

Że będzie pokazana myśliwska biesiada

 

Na stołach zakąsiło widać pieczeń z dzika

- Którą każdy biesiadnik ze smakiem połyka

Dzikie ptactwo i jaja na liściach sałaty

Zające, gołąbki, ryby i galaty

 

Największy myśliwy gospodarz spotkania

Witając kolegów zagadnął o paniach

Prosił zwłaszcza te które zza miedzy przybyły

By zawsze usłuchane i wesołe były

 

Pozwalały swym panom na biesiadowanie

I wędrówki po lasach zwane polowaniem

Bo żona co mężowi strzelanie wybacza

Jest tym- czym jest młoda łania dla rogacza

 

Muzyka w której było słychać nuty greckie

Potęguje rozmowy przy wódeczce szwedzkiej

Ten zabił siedem dzików ów zastrzelił Łosia

Ale żaden myśliwy nie przebił Antosia

 

Gdy brakło napitku krzyknął że już pora

By na stole postawić krówkę profesora

I wnet wszyscy gruchnęli , gorzko gospodarzu

- A cypisek swą nianię całusem obdarzył

 

Wdzięczyli się do siebie niczym dwie papużki

Po czym niunia mu dała cycuszek do buźki

I krzyknęła że było ją słychać daleko

-Jeśli chcesz być wielki to musisz pić mleko-

 

Śmiechy i wesołość niosły się po Sali

Niektórzy myśliwi na wiwat strzelali

Bo tak się złożyło tak zrządził przypadek

Że młody myśliwy to podwójny dziadek

 

Biesiada trwała jeszcze gdy Lumpka sen zmorzył

I bożek Morfeusz do łóżka go złożył

Przykryty kołderką zasypiał na grzbiecie

Śnił o sokowirówce i o parapecie

 

I mnie także udzielił się ten nastrój senny

Że zasnąłem w fotelu snem twardym kamiennym

Obudziwszy się zrazu sobie pomyślałem

Czy biesiadę na jawie czy we śnie widziałem.

 

Tadeusz   Łuczuk

 

 

 

ŻUBRÓWKA

 

Po wesołym wieczorze zakrapianym wódką

Półleżąc w fotelu zasnąłem na krótko

Śniła mi się sala i duchy- ,,zwierzaki’’

Na ścianach poroża na stołach przysmaki

 

Jakiś duszek żubra w zielonym kubraku

-Zapewne przywódca tych duchów zwierzaków-

Zajął godne miejsce tuż obok paśnika

A wszystkim nakazał siadać przy stolikach

 

Uciszył gwar ręką i poprawił kubrak

-Przypomnę ,że dzisiaj mamy Święto Żubra-

Dlatego odbędzie się huczna zabawa

Na Sali rozległy się rzęsiste brawa

 

-Proszę tedy duszka, starego borsuka

Aby zaraz ptasią orkiestrę poszukał

Bo do dobrej zabawy potrzebna muzyka-

Już po chwili duszki zaczynają brykać

 

Młody duch jelenia jeszcze bez poroża

Macha kopytkami, jakby gasił pożar

Piękna łania z długą jedwabną sukienką

Z gracją tupie jakby tańczyła flamenco

 

Sarny w tańcu zgrabnie pokazują nogi

Aż koziołkom z wrażenia prostują się rogi

Duszek dzika-tego starego odyńca-

Tańczy w kółko robiąc przedziwnego młyńca

 

Zające- króliki-lisy i jenoty

Należą w ten wieczór do jednej wspólnoty

Nikt nie strzela -ściga-goni albo warczy

Nagle duszek żubra zakrzyknął wystarczy

 

Nie tak ,,chyżo’’ -bo zaraz dostanę zawału

A chciałbym wysłuchać myśliwskich sygnałów

Poproszę tu duchy dwóch młodych Danieli

Niech zadmą w swe rogi, by wszyscy słyszeli

 

Duchy otoczyły dwóch trębaczy tłumnie

Bo oni zagrali głośno hejnał- ,,ku mnie ‘’

Zaraz po tym smętną melodię ,,śmierć pióra’’

Aż zaczęła gdakać przerażona kura

 

Tu się zrobił tumult i rwetes na Sali

Bo z ptasiej orkiestry wszyscy uciekali

Teraz spod kontroli wymknęły się sprawy

,,Prezes’’ chciał ogłosić już koniec zabawy

 

Gdy nagle huknęło ,jak gdyby ktoś strzelał

Przestraszony-zdrętwiały- zleciałem z fotela

Powoli podniosłem ociężałą główkę

-To wszystko dlatego ,że piłem żubrówkę.

 

T.Łuczuk

 

 

B A L   M Y Ś L I W S K I

 

Na krańcu wielkopolski w Pakosławskiej gminie

Gdzie żadnego pagórka w bezkresnej równinie

Ni lasów ni zająca nie masz w okolicy

Corocznie myśliwi bawią się w świetlicy

 

Wystrojonej niczym panna na wesele

-Tu o rysowniku wspomnieć się ośmielę

Choć młody ,to ołówkiem znakomicie włada

I rysunki zwierzaków pochwalić wypada-

 

Zabawę jak zwykle zaczyna wieczorem

Pan Marek z Antosiem zwanym Profesorem

Myśliwi-co potrafią przekonać małżonki

Do łowiectwa, polowań, nawet do nagonki

 

Witając przybyłych zachwalają fanty

Wiszące na sznurkach nieżywe bażanty

Na gałęziach świerku tuż obok ,,paśnika’’

Dwa koziołki sarny oraz tuszę z dzika

 

Te ,,trofea’’ wprawny myśliwy ustrzelił

Które tego wieczora los komuś przydzieli

I jeszcze na koniec tego powitania

Pan Henio odtrąbił hejnał polowania

 

A na stoły tymczasem zakąski podano

Przeróżne sałatki polane śmietaną

Kotlety z dziczyzny-pieczone mięsiwo

Szynki -galarety-rybne zakąsiło

 

Apetyty rosną-orkiestra przygrywa

Napełniono kieliszki-i już ,,rybka pływa’’

Panowie wódeczkę, drinki piją panie

A na scenie już biorą się za losowanie

 

Mikrofon dzierży Marek-wielki Łowczy Dworu

-Który mnóstwo zwierząt ,,wyprowadził z boru’’

I przez lata niejedną ustrzelił sarenkę-

Losuje-a widać ma szczęśliwą rękę

 

Gdy podaje numer wylosowanego

,,Trofea ’’trafiają w ręce myśliwego

Lecz każdy honorowo nagrodę oddaje

Takie w kole Żubra panują zwyczaje

 

Na Sali wesoło-goście ,,wodę’’ leją

A przy jednym stoliku najgłośniej się śmieją

Tam myśliwy co dzielnie swoją ,,flintą’’ włada

O ,,czynach łowieckich barwnie opowiada

 

Że przez ,,łanie i sarny ’’jest rozchwytywany

A w kole łowieckim ,,Lumpkiem’’ nazywany

-Śmiechu i zabawy do rana starczyło

Ubaw się zakończył gdy się rozwidliło

 

Po południu myśliwi i goście na sali

Przy obiedzie wspaniały ,,balet’’ wspominali

Wieczorem do domu wracali spokojnie

Obiecując ,że za rok spotkają się w CHOJNIE

 

T.Łuczuk

 

 

 

 

 

 

K T O     TO    T A K I

 

Opowiem pokrótce o pewnym człowieku

Który przeżył ponad ,,połowinę’’ wieku

Już od wczesnej młodości polubił zwierzątka

Brał na ręce i niańczył pieski i kociątka

 

Kiedy podrósł i zaczął paść krowy na łące

Obserwował zwierzaki-szczególnie zające

I z patyka strzelał półleżąc na miedzy

Aż zaczęli wyśmiewać go jego koledzy

 

Wtedy zaświtało w umyśle poczciwym

Że kiedy dorośnie to będzie myśliwym

Który strzela zające-dziki i jelenie-…

-Chyba ,że poruszy go własne sumienie

 

I bezbronnej zwierzyny nie będzie mordował

Tylko będzie strzelał i ciągle polował

Gdy wyrósł i miał już prawdziwą fuzyję

Strzelając zawsze mówił ,,niech jeszcze pożyje’’

 

Cały czas miał wielki szacunek do zwierza

I krzywdy mu nigdy robić nie zamierzał

Nawet gdy się w nocy zasadził na dzika

Nie strzelał też wtedy gdy go kozioł trykał

 

Myślistwo tak mu życie potrafiło zmienić

Że aż się niemalże zapomniał ożenić

A więc ,,bez odstrzału’’ i na własną rękę

Postanowił młodą ustrzelić sarenkę

 

Ale strzelanina już mu trochę zbrzydła

Zadziałał subtelnie-nadstawiając sidła

Wtedy sprawy poszły jakby z innej bajki

Bo w sidła mu wpadła ,,sarenka z Jamajki’’

 

Na ,,niskich pęcinach’’ -zgrabna-ładna buzia

Posłuszne zwierzątko o imieniu  Józia

Odtąd coraz częściej brał ,,flintę’’ do ręki

Aż mu bocian przyniósł dwie młode sarenki

 

Które szybko rosną na świeżej dziczyźnie

Kiedyś się przydadzą jakiemuś mężczyźnie

A może ,,myśliwska miłość’’ ich dogoni

Gdyż niedaleko pada jabłko od jabłoni…

 

A więc teraz pytam żeby być uczciwym-

Kto to jest właściwie ten dzielny myśliwy ?

-Jeśli nadal nie wiesz , to ja ci podpowiem

To ,,górnik przodowy’’ co mieszka w BARKOWIE…

 

T.Łuczuk

 

 

B A  Ł W A N E K

 

Wieczorem śnieżny bałwanek

Wyszedł cichutko przed ganek

I czekał aż młode dziewki

Przyprawią mu nos z marchewki

 

Gdy jedna wyszła przed ganek

Pyta- czego chce bałwanek?

A on szepcze jej do ucha

-Gorąca z ciebie dziewucha

 

Ja na mrozie tutaj stoję

Już jest soplem serce moje

Ogrzej mi moje serducho

Gorąca młoda dziewucho

 

Ona wziąwszy go w ramiona

Tuliła do swego łona

Ogrzewała aż do ranka

I -roztopiła bałwanka 

 

Teraz płacze młoda dziewka

Bo została jej marchewka

Może się nią tylko bawić

A nie ma komu przyprawić

 

T.Łuczuk

 

 

D R Z E M I Ą C

 

Mały domek u podnóża

Górski strumyk wartko płynie

Samotny świerk w roli stróża

Broni dojścia ku dolinie

 

Panorama gór wysokich

Szczyty śniegiem zabielone

Nad nami szare obłoki

Tworzą pierzastą zasłonę

 

Kozica po nagich skałach

Skacze niczym akrobata

Zielona dolina cała

Tonie w kolorowych kwiatach

 

Na szlaku turystów grupa

Maszeruje dziarskim krokiem

Mała pasterska chałupa

Starszy ich swoim widokiem

 

Juhas w niej watrę rozpalił

I macha ciupagą w dłoni

A kierdel owiec na hali

Wesoło dzwonkami dzwoni

 

Głos ich dźwięczy w uszach

Niemalże mi mózg wyskoczy

Nogami szybko poruszam

Otworzyły mi się oczy

 

A cóż to się ze mną działo?

Pytam się siebie samego

Czy czasem mi się nie chciało

We śnie tańczyć zbójnickiego ?

 

T..Łuczuk

 

 

E K O  -  L A N D I A

 

Pośrodku rozległej doliny Baryczy

Gdzie lasy i łąki pokrywa mokradło

Gdzie żaby rechoczą i zaskroniec syczy

Są stawy co ptactwu oferują jadło

 

Tu właśnie przy wielkim hodowlanym stawie

W szałasie co daszek ma słomą pokryty

Grupa ,,Ekologów’’ siedząca przy,, kawie’’

Rozmawiała głośno o celach wizyty

 

Dzień ciepły- na niebie ani jednej chmurki

Tuż obok w namiocie ustawiono sprzęty

Kartoniki butelki i szklane menzurki

I grill-co wygląda jak instrument dęty

 

-Wiwat ekologia-niech żyje przyroda

Te dziewicze lasy bagna i szuwary

I rybka smażona i ,,ognista woda’’-

Rzekł ,,ekolog’’ co widzi świat przez okulary

 

-W wodzie to ja tylko baraszkować lubię

Odezwał się drugi nieco odchudzony

Zawsze parę kilo po pływaniu gubię

-A najlepsza rybka to jest karp wędzony

 

Pokaż czy dopłyniesz od brzegu do brzegu

Zachęcają- a on nie zrażony wcale

Wstał i na oczach zdumionych kolegów

Wykonał do wody dwa salta mortale

 

Brawo! lecz ja wolę oglądać przyrodę

Kolorowe kwiaty rośliny i zioła

- Powiada ekolog co ma blond urodę-

Patrzcie jak natura na swe łono woła

 

O tu dla przykładu paciorecznik kuka

Ukryty w sitowiu mruga oset krzywy

Można z dziewką po czesku -amora poszukać

I wdychać do woli zapachy pokrzywy

 

-Chwileczkę panowie-rzecze okularnik

Mówiąc po francusku my tuparle parle

‘’Aqua vitae’’ stoi w butelkowej szklarni

Czas wzmocnić organizm-bo już sucho wgarle

 

Przy karpiu i wodzie radzili doputy

Aż stawy przykryły bagienne opary

Zarządzono koniec ciekawej dysputy

Bo kąsać zaczęły bąki i komary.

T.   Łuczuk.

 

 

 

N A        W Y S P I E

 

Gdzieś z dala od drogi wśród wysokich krzaków

Jest staw komercyjny ,to raj dla rybaków

Właśnie na tym stawie jest wyspa zielona

Z brzegiem prymitywną kładką połączoną

 

Dookoła woda ,łabędzie pływają

A w domku , na wyspie goście się zbierają

Na stole mięsiwo, kurczaki, indyki

Aż gościom z podniecenia podskakują grdyki

 

Napoje wyskokowe i coś do zapicia

Słowem wszystko co jest potrzebne do życia

Wszyscy zajadają ,widać że smakuje

Atmosfera miła lecz czegoś brakuje

 

Szefa gnębi gorączka ,czuje jakieś kłucia

A wszystko  z powodu małego zatrucia

Siedzi obolały z grymasem na twarzy

Wszyscy myślą, że już się nic nie wydarzy

 

Wtem na wyspę znienacka jakaś ,,Baba’’ wpada

-Co za fajne chłopaki-zdyszana powiada-

Muszę się przytulić do tego wąsika

O, jaki nieśmiały ,chyba się posikam…

 

Próbuje wąsatemu usiąść na kolana

Gdy nad uchem słyszy , chodź do mnie kochana

Ja kobiety śmiałe i dojrzałe wolę

Siadaj, zobaczysz jak cię wymiętolę

 

Chwycił ją za biodra ,na ławce posadził

I natychmiast rękę pod spódnicę wsadził

-O, ty jesteś ostry , zabieraj tę łapę

Widzę ,że udajesz takiego fajtłapę…

 

Wyrywała się z uścisku i po krótkim biegu

Pomachała ręką już z drugiego brzegu

A na wyspie spotkanie do końca dobiega

Przy stole bełkocze pijany ,,lebiega’’

 

Chce jeszcze polewać ale pusta flacha

Klnie i na pomoc wzywa Islam i Allacha

Muzyka ,,Disco Polo’’ po wodzie się niesie

Niektórym dopiero teraz wódki chce się

 

Lecz zaraz ktoś trzeźwy ucina tę gadkę

Dosyć, trzeba jeszcze przechodzić przez kładkę

Tylko powolutku przechodzić ,gęsiego

A najpierw przepuścić tego najcięższego

 

Wieczór już zapada ,wyspa pustoszeje

Tylko para łabędzi na stawie bieleje

Dobiegło do końca spotkanie wspaniałe

Kiedy poprawiny? A już w poniedziałek .

 

T  Łuczuk